Hektor Werios - Fotografia - Grafika - Animacja - Film - Reżyseria Wizualizacji Multimedialnych

https://teatrdlawszystkich.eu/czar-nocy-szept-i-chetna-sciel/

https://www.segregatoraliny.pl/wegorzewska-gra-wegorzewska/

O spektaklu „Telefon / Medium” Giana Carla Menottiego w reż. Jakuba Przebindowskiego w Warszawskiej Operze Kameralnej pisze Tomasz Flasiński.

Raz wreszcie można zawiesić malkontenctwo na kołku – nie dlatego, broń Boże, bym na starość złagodniał, ale dlatego, że nie bardzo jest tu się czego czepiać. Wystawiony przez Warszawską Operę Kameralną dyptyk operowy Giana Carla Menottiego – „Telefon” i „Medium” – to spektakl wyśmienity pod każdym względem.

Powstałe w drugiej połowie lat czterdziestych dzieła – jednoaktowa komedia o kochanku niezdolnym konkurować ze skłonnością wybranki do wiszenia na telefonie i znacznie poważniejsza dwuaktówka zainspirowana seansem spirytystycznym, w którym uczestniczył sam Menotti zadziwiony naiwnością uczestników – sparował już sam kompozytor. Wybór okazał się dobry: zaspokaja ten zestaw zarówno potrzebę śmiechu, jak i poważnej refleksji, odpowiednio nad uzależnieniem od pustych pogawędek („Telefon”) i konsekwencjach igrania z mroczniejszą stroną ludzkiej psychiki, jak również naturą miłości („Medium”).

Obie opery śpiewane były po polsku i trzeba przyznać, że to nietypowe już dziś rozwiązanie znakomicie się sprawdziło. W znacznej mierze dzięki solistom, którzy – rzecz w polskim teatrze operowym zupełnie niewyobrażalna – operowali tak świetną dykcją, że zrozumiałe było każde słowo (poza paroma fragmentami w „Medium”, gdy orkiestra pod batutą Kuby Wnuka zagłuszała ich potężnym tutti). Ale też za sprawą znakomitego przekładu Michała Wojnarowskiego, który wyświetlany – wzorcowe to rozwiązanie – nad sceną wraz z angielskim oryginałem pozwalał na porównanie w czasie rzeczywistym. Dzięki temu widać, iż tłumacz odszedł od dosłowności chcąc w zamian sprokurować tekst polski w jak najbardziej śpiewnej wersji i trzeba powiedzieć, że mu się udało. Przy tym w żadnym miejscu nie dochodzi tu do zaburzenia głębszych sensów libretta, choć słowa jako takie nierzadko mówią o czymś całkiem innym niż po angielsku. Gorzej, że natura polszczyzny wymusiła okazjonalnie specyficzną składnię (przestawny szyk itp.) nadając tekstowi dziwacznej „operowości”, gdy u Menottiego stosowne frazy brzmiały jak wyjęte z codziennych rozmów. Nie jest to jednak problem ogromny, a do tego równoważy go urocze miejscami uwspółcześnienie „Telefonu” („Trzyma nas w swojej mocy ten zły smok rodem z Chin / Ale ja zmiażdżę go, i wyrwę mu sim”).

Równie znakomicie, co tłumacz z przekładem, poradził sobie z reżyserią Jakub Przebindowski, a zadanie miał trudne. Basen Artystyczny, nowa scena WOK, nie jest przestrzenią wymarzoną do wystawiania oper: zaplecze sceniczne ma słabe, kanału orkiestrowego brak (orkiestrę trzeba było upchnąć z boku sali), a w dodatku na widowni jest odrobinę duszno. W tych warunkach scenografia musiała być ograniczona, choć jednak mniej niż w WOK „właściwej”.

Kluczem do sukcesu reżysera stało się, moim zdaniem, zgromadzenie zespołu utalentowanych współpracowników. Kostiumy Tomasza Ossolińskiego potwierdzają, że nie okrzyknięto go jednym z czołowych polskich projektantów mody na wyrost: trzeba kunsztu, by wpaść na pomysł strojów wyglądających zupełnie zwyczajnie, a jednak przekazujących cały szereg głębszych znaczeń (choćby niepozorny ubiór Bena, w konfrontacji ze strojami otaczającymi go na ulicy sytuujący go bez pudła w kategorii „ludzie twardo stąpający po ziemi i niewrażliwi na trendy” – ale domyślić się tego można dopiero na drugi rzut oka). Scenograf Witold Stefaniak, wiedząc, że nie poszaleje z rekwizytami (choć huśtawki, na których rozmawiali Monica i Toby, czy bezlik różnorakich komórek Lucy były niezłym pomysłem), w porozumieniu z autorem wizualzaicji postawił na operowanie barwą i światłem: zwłaszcza w „Medium”, gdzie dominują różne odcienie czerni i ciemnej zieleni, efekty powalają na kolana. Nie jestem pewien, czy zielony kolor podłogi sceny to stały element wystroju Basenu, czy zmiana na potrzeby spektaklu, ale z resztą detali komponował się znakomicie.

Po raz pierwszy od dawna – w znanych mi polskich spektaklach operowych chyba od „Medeamaterial” Barbary Wysockiej i „Gianniego Schicchiego” Natalii Kozłowskiej – nie mam żadnych zastrzeżeń do doboru i jakości projekcji (Hektor Werios). Komponują się one znakomicie z akcją sceniczną, a nawet ją umiejętnie dopełniają, czego doskonały przykład mamy na samym początku: obserwując wędrówkę Bena po centrum Warszawy podczas uwertury „Telefonu” dopiero po chwili orientujemy się, że każdy prócz niego przechodzień tkwi z nosem w smartfonie – od trzymającej się za ręce pary młodych, gadających każde z własnego aparatu, po groteskową pańcię, która pochłonięta rozmową zapomniała o trzymanym pod pachą pupilu i przytrzymaniu szlafroka, choć ten na wietrze odsłania jej majteczki. Dużo jest takich smaczków, w „Medium” przybierających często formę nawiązań filmowych. Nie brak też autoironii – podczas sceny halucynacji Madame Flory Monica zmienia projekcję pilotem na groteskowy wizerunek demonicznej dziewki z dwiema szczękami.

Sam Przebindowski zajął się w pierwszym rzędzie prowadzeniem śpiewaków w sensie aktorskim, co dało efekty, których na przykład Mariusz Treliński w Operze Narodowej mógłby tylko pozazdrościć. Z trudem uwierzyłem, że wśród realizatorów nie było osobnego speca od ruchu scenicznego. Niemal każde poruszenie i gest postaci miało sceniczne uzasadnienie, a co więcej – bardzo często dopełniało umiejętnie muzykę, czasami stanowiąc wręcz jej aktorski ekwiwalent, nawet gdy chodziło o zwykłe przejście przez scenę. W czasach, gdy reżyserzy wolą puszczać śpiewaków na żywioł, a niektórzy przekonują nawet, że tak jest bardziej „demokratycznie”, to osiągnięcie zupełnie niebywałe; przywodzi raczej na myśl epokę, kiedy inscenizator pracował z wykonawcą po dwadzieścia minut nad jednym ruchem ręki.

Oczywiście, zawsze jest pole do rozmowy na temat interpretacji. Jak się ma finał „Telefonu”, z komórką lądującą w akwarium złotej rybki, do wyrażanych nieraz wątpliwości, czy na dłuższą metę Ben zachowa miłość do Lucy i będzie się godził z rolą aparatu jako trzeciego członka ich związku? Skąd się biorą zwidy (jeśli to faktycznie zwidy) tytułowej bohaterki „Medium”? Czy to płody jej własnego, dość zabrudzonego sumienia? Efekt poczynań całkiem realnych duchów? Czy też, jak podejrzewa Baba, intryga Toby’ego, Monici lub nawet jakiejś trzeciej strony? Reżyser rozwiązuje to ciekawie: dotknięcie przez „ducha” okazuje się przypadkowym omsknięciem ręki pani Nolan, poprzestawiane przedmioty – dziełem Monici i Toby’ego, mających coraz bardziej dość madame Flory, ale jak wyjaśnić słyszane przez Babę głosy? W kontekście reszty nie wiem, czy przypadkiem nie jest to prostu sporządzone przez Monicę nagranie – co wzbudza wątpliwości, czy wyjaśniając resztę „nadprzyrodzonych” zjawisk w taki sposób twórca spektaklu nie dookreślił sensów dzieła Menottiego aż za bardzo.

Można też dyskutować o reżyserskim pomyśle na finałową scenę „Medium”, w której Przebindowski kazał Monice towarzyszyć Toby’emu w chwili śmierci, zamiast budzić się z przerażeniem na dźwięk strzału. W efekcie nie wiadomo, czemu dziewczyna nie ocaliła kochanka po prostu informując matkę, kto kryje się w domu – czego Toby nie mógł zrobić sam, jako niemowa. Co jednak spektakl traci na oderwaniu od libretta, zyskuje z powrotem dzięki scenicznemu obrazowi: dwoje młodych w bliźniaczo podobnych białych szatach, zaplamionych krwią na piersi – tyle że w przypadku chłopaka to jego krew, gdy dziewczyna pomazała nią strój w ostatnim, rozpaczliwym uścisku. Przebindowski kojarzony jest w środowisku raczej z komediami, ale niech Bóg da takie pomysły i takie myślenie sceniczne wszystkim naszym „dramatycznym” reżyserom, a choćby połowie.

Głównym jednak atutem przedstawienia są śpiewacy – zespół nie tylko na wysokim poziomie, ale przede wszystkim wyrównany, o mocnych i dobrze przygotowanych (na ogół artyści ci śpiewają raczej innego typu repertuar) głosach. Skomplementować trzeba by chyba każdego z osobna, choćby madame Florę (Roksana Wardenga), panią Nolan (Monika Łopuszyńska) i gibkiego jak kot Toby’ego (Dominik Mironiuk). W pamięć jednak wbiły mi się szczególnie dwie kreacje.

Pierwsza to Ben Damiana Wilmy. Młody baryton (sięgający też czasem po partie basowe), najczęściej występujący w bydgoskiej Operze Nova, ujawnia niebanalną vis comica i talent aktorski, lecz przede wszystkim ogromne możliwości świetnie prowadzonego głosu. Wspaniałe crescendo we fragmencie, w którym Ben po kłótni pozwala Lucy zadzwonić do przyjaciółki na dłuższą pogawędkę, wywołało największy bodaj zachwyt widowni ze wszystkich fragmentów „Telefonu”, jednak w barytonie Wilmy jest coś więcej niż moc: miękkość brzmienia połączona z umożliwiającą niewysilone forte dyscypliną wokalną wróży artyście długą i owocną bytność na operowych scenach. Ben przyćmił ostatecznie nawet, wyraźnie napisaną jako dominującą partię, Lucy (skądinąd bardzo dobra Aleksandra Borkiewicz-Cłapińska: oboje są parą i w „Medium” jako państwo Gobineau). Nie mam pojęcia, w którą stronę rozwinie się talent Wilmy (po namyśle: w kolejnych latach najchętniej słyszałbym go w partiach rossiniowskich, w typie Dandiniego czy Wilhelma Tella, a choćby jako Mefistofelesa w „Potępieniu Fausta”, które zresztą Opera Nova ma na afiszu; Wilma śpiewał już także w Brittenie i również ten kierunek warto kontynuować, by kiedyś dojść do Balstrode’a czy Mountjoya), lecz z pewnością będę śledził jego karierę.

Niemniej najjaśniejszą gwiazdą tego przedstawienia była Natalia Rubiś w partii Monici. Dawno nie słyszałem tej śpiewaczki i muszę powiedzieć, że rozwinęła się fenomenalnie – nie chodzi nawet o wolumen głosu (choć tu też nie jest źle), ale o wyczucie sytuacji dramatycznej, godną najwyższej pochwały technikę (legato!), umiejętność kształtowania zmysłowej frazy. Sopran Rubiś ma specyficzną i urzekającą barwę, przywodzącą mi na myśl ciemniejące niebo usłane gwiazdami; o ile śpiewaczka będzie z rozmysłem kształtować repertuar, nieprędko pojawią się na nim jakieś chmury. Jej interakcje z Tobym przypominają zaś, że nad talentem aktorskim artystka pracuje nie mniej niż nad wokalnym. Wieńcząca I akt słynna pieśń o czarnym łabędziu (w polskim przekładzie o kruku), z pozoru kołysanka dla matki, a w istocie wyraz uczuć do ukochanego i własnych wewnętrznych mroków, w wydaniu Rubiś miała w sobie coś więcej niż liryczny dramatyzm: prezentowała się niebywale sensualnie, przywodząc na myśl (nie podobają się skojarzenia, to bijcie!) wczesne pieśni Marii Peszek, te, o których autorka mówiła, że marzy, by po ich wysłuchaniu ludzie szli się kochać. Jedno z piękniejszych moich przeżyć operowych, nie tylko w tym sezonie, ale w ogóle w życiu.

Odkąd WOK przeszedł pod rządami Alicji Węgorzewskiej-Whiskerd transformację w operę wyspecjalizowaną w dziełach barokowych granych na instrumentach historycznych (pic na wodę – z premier obecnego sezonu żadna się do baroku nie zalicza!), brak tam zespołu używającego współczesnych. W rezultacie trzeba było skrzykiwać członków innych orkiestr, zwłaszcza Sinfonii Iuventus, tworząc coś, co nazwano Orkiestrą Projektową WOK. Jak na pospolite ruszenie zespół okazał się wcale zgrany i dobrze wykonał postawione zadanie, choć nadal mam wrażenie, że można było lepiej dopracować proporcje brzmieniowe między nim a śpiewakami. Z pewnością nie pomógł fakt, że muzycy musieli grać z kąta w sali o raczej zdradliwej akustyce, pytanie tylko: do kogo mieć o to pretensje.

Obecna premiera przypomina o potencjale, który kryje się w rzadko w Polsce grywanej (z wyjątkiem Brittena, a i to od niedawna) zachodniej operze dwudziestowiecznej. W skarbczyku tym można znaleźć cały szereg dzieł kameralnych, które pasowałyby do wrażliwości artystycznej Przebindowskiego i jego ekipy – na myśl przyszło mi od razu pół tuzina oper Bohuslava Martinů, „Cycki Terezjasza” Poulenca, „Elegia dla młodych kochanków” Henzego, „Albert Herring” Brittena (przewrotną inscenizację Karoliny Sofulak w Poznaniu uznano tam ostatnio zgodnie za jedno z wydarzeń roku), a przede wszystkim „Letnie zaślubiny” Michaela Tippetta, które Marcin Nałęcz-Niesiołowski chciał kiedyś wystawić we Wrocławiu, ale nie zdążył. Sam Menotti też nie kończy się na zagranych tu dwóch operach – z wybitniejszych, a przeznaczonych na mniejsze składy, dość wymienić jeszcze „Konsula” czy „Jednorożca, gorgonę i mantykorę”.

Nic, tylko wystawiać. „Projektowa” orkiestra mogłaby spokojnie zostać jednym ze stałych zespołów WOK, a Basen Artystyczny (o ile znajdą się pieniądze) pełnić na dłużej funkcję drugiej sceny. Inna rzecz, że pierwsza scena też by wystarczyła, bo w alei „Solidarności” WOK ostatnio rzadko cokolwiek grywa. Opera tłumaczy jednak, że stawia na jakość, nie na ilość. Po obecnej premierze nie mam chwilowo zamiaru się sprzeczać.

fot. mat. teatru

Łukasz Drapała to polski wokalista rockowy i autor tekstów. Gra w zespołach muzycznych Chemia oraz Łukasz Drapała & Chevy, lecz ostatnio pojawił się gościnnie u Potasha. Nadarzyła się więc świetna okazja na wywiad.

Jagoda Dobrzyńska: Dzień dobry! Cieszę się, że znaleźliśmy czas, aby chwilę porozmawiać o Pana nowościach muzycznych.

Łukasz Drapała: Hej, ja też się bardzo cieszę. Może na początku wyjaśnię to, co robię w muzyce… Jestem frontmanem dwóch zespołów z obszarów rocka – Chemia i Łukasz Drapała & Chevy. Oprócz szeregu projektów muzycznych, jednorazowych i gościnnych występów… to współpracuję z Danielem Potaszem.

Właśnie miałam zapytać o niego.

O! Aczkolwiek z nim to również na zasadach godzinnych, jednak projekt ten wyróżnia to, że jestem współautorem utworów. I nie jest to jednorazowa przygoda.

Wobec tego… jak doszło do tej współpracy?

Z Danny’m znam się ze Szczecina – on tam kiedyś mieszkał, ja zresztą też. Spotkaliśmy się kilka lat temu przy okazji nagrań zespołu Moonlight. Maja Konarska, liderka tej grupy, zaprosiła mnie do wspólnego wykonania ich utworu – na żywo i na płycie. Kolejnym etapem naszej znajomości były nagrania dla Chemii w języku ukraińskim – szukałem wtenczas wolnego studia, bo to była pilna sprawa, a Danny właśnie się przeprowadził do Warszawy i… przeprowadził też swoje studio.

Wow!

Właśnie. Po nagraniach umówiliśmy się, że dobrze byłoby coś razem zrobić – ale coś innego. Nie szukaliśmy stylu, bo okazało się, że to co on stworzył w rozbudowanej warstwie instrumentalnej wystarczy. Ja zrobiłem do tego melodie, napisałem tekst i nagraliśmy. Od początku wiedzieliśmy jednak, że bez wsparcia wytwórni nie mamy szans…

Ale…

… i tak postanowiliśmy wrzucić to do Internetu. Utwory mają jednakże sporą słuchalność na YouTube i to bardzo miłe. Pierwszy z nich to Kosmitko. Być może ktoś z wydawców zwróci uwagę…

Zgodzi się pan ze mną, że drugi kawałek z Potashem, Uciekaj do mnie – zwłaszcza dzięki rewelacyjnemu teledyskowi – pasowałby do soundtracku gry Red Dead Redemption?

Hmmm… rewelacyjny teledysk to, przede wszystkim, zasługa Hektora Weriosa. Z Hektorem znam się również już jakiś czas – kiedyś robił dla mnie i Chevy piękną animację do utworu Zielone, który nagraliśmy z Grzegorzem Skawińskim.

A jak było z utworem?

Hektor zakochał się w nim. Danny zasugerował western, a potem stała się magia. Zresztą… kto nie widział, niech zobaczy!

Jest na co patrzeć.

Nagrania trwały kilka godzin, w małym garażu, w Łodzi. Dzięki olbrzymiej pomocy Joanny Nordyńskiej. Gdybyśmy mieli na to jakiś „normalny” budżet to strach pomyśleć, co by się działo…

Podobieństwo przypadkowe?

Tak, choć bardzo lubię ten utwór i grę tak samo.

Czy w planach jest więcej projektów lub utworów z panem Danielem?

Pracuje nam się świetnie, choć ja nie mam tyle czasu ile bym chciał. System pracy jest identyczny jak w zespołach, chociaż w przypadku tego ostatniego – Chevy – to piszę całe utwory.

To jak, na ten moment, panowie współpracują ze sobą?

Daniel proponuje cały instrumental, ja wymyślam melodię i tekst, a potem pracujemy nad poukładaniem tych klocków – gdzie większość pracy producenckiej, poza wokalami, spoczywa właśnie na nim. Lubię to, bo owoce pracy nie wpisują się w podobieństwa do Chemii czy Chevy – dzięki czemu projekty się nie „kanibalizują”. Podejrzewam, iż „bazowo” trafiają do podobnego odbiorcy, ale w dalszym zasięgu bywa bardziej zróżnicowanie.

Czyli wspólna praca będzie trwała dalej.

Tak, marzeniem byłoby stworzyć pełen album i myślę, że nam się to uda, mimo iż jestem u niego „tylko gościnnie”.

Zauważyłam, że ostatnio opublikował pan krótkie filmiki z prób – mam na myśli zespół Chevy.

Owszem, jednak pandemia wszystko pomieszała i utrudniła. Ten rok miał być rokiem ciężkiej pracy w zespole Chemia zwłaszcza, ale minęło już pół roku i niewiele się zdarzyło…

Jak jest teraz?

To za chwilę się zmieni. Czekając na rozwój sytuacji, z moim bardziej „polskojęzycznym” składem ze Szczecina czyli Chevy, rozpoczęliśmy tworzenie nowego krążka. Mieliśmy już kilka gotowych utworów, ale w międzyczasie pojawiła się opcja stworzenia czegoś zupełnie z innej beczki, o czym wolałbym jeszcze nie mówić. Ale wierzę, że pomysł wypali i stworzymy płytę, która będzie formą hołdu.

Dla kogo?

Już niebawem zdradzę.

Ale Chemia też coś nowego wydała. Modern Times!

To jest fascynująca historia. W zeszłym roku zrealizowaliśmy z Chemią nasz najnowszy krążek – w Balitc Studios w Londynie na zaproszenie 7pm Management. Seven Webster, nasz agent, jest przy okazji agentem Andyego Taylora, którego publiczność z pewnością pamięta z Duran Duran… The Power Station czy z Robertem Palmerem.

O! Brzmi bardzo interesująco…

Tak. Andy usłyszał naszą demówkę, którą przygotowaliśmy z Wojtkiem Balczunem i Maćkiem Mąką, byłym gitarzystą Chemii. Po czym zaprosił nas do współpracy. To były niesamowite dni!

Jak one przebiegały?

Najpierw nagraliśmy dwa nagrania „na próbę” w grudniu, a potem Andy zaprosił nas na wiosnę, aby zrealizować całą płytę. Dodatkowo, oprócz roli producenta, objął też rolę tekściarza. Od początku sugerowałem, iż wolałbym skorzystać z tekstów kogoś, kto spaceruje na co dzień ulicami Londynu… albo Nowego Jorku. Ja tak czułem. Spędziłem z nim dużo czasu, rozmawialiśmy, słuchał moich melodii i zbierał inspiracje. Potem teksty powstały często z momentem mojego podejścia do mikrofonu! Nie miałem czasu ich przećwiczyć, osadzić, wypróbować… Ale naprawdę, pracowało się genialnie.

Co zatem usłyszymy?

Krew, pot i łzy. Prosto ze studia. Tak jak powinno być! To były kilkanaście dni wytężonej, kreatywnej pracy i jesteśmy bardzo zadowoleni z tego albumu.

Kiedy premiera?

W lutym przyszłego roku.

To świetnie! A co jest panu bliższe? Bo raz mówimy o Chevy, raz o Chemii, raz jeszcze o czymś innym…

Najbliższa jest mi muzyka. W każdej formacji mam przyjaciół i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.

No właśnie… pan co chwilę ma jakieś nowe przedsięwzięcie muzyczne!

W sumie…

W którym projekcie, aktualnie, najlepiej się panu pracuje?

W każdym projekcie chodzi o inny przekaz. Chodzi mi o coś innego i każdy dostarcza mi innych, choć osadzonych w tym samym uniwersum, emocji. Generalnie pracuje mi się najlepiej, gdy mam wybór – czym dziś, na przykład, wieczorem się zająć. Czasem odzywa się potrzeba tekstu do Chevy, czasem melodii do Chemii… A czasem przygotowanie się do innych, ciekawych przedsięwzięć.

Na przykład?

Ostatni koncert Niezakazanych piosenek dla Powstańców Warszawskich. Więc… mam tego sporo. To muzyka przez rock, blues, metal… Czasem coś lżejszego, a czasem poezja śpiewana – trudna i poważna.

I dobrze panu z tym?

Tak, lecz warunek jest jeden – zawsze muszę przenieść kawałek swojej duszy. Nie uprawiam odtwórstwa.

To znaczy, że w trakcie przymusowej kwarantanny pracował pan nad nowymi, artystycznymi rzeczami?

Tak! Zbliża się płyta Chemii i teraz jest to najważniejsze. Aczkolwiek, w międzyczasie powstaje na razie wspomniany już projekt z Chevy. Ale jeszcze mam chęć na kilka utworów z Potashem! Pewnie pojawią się jakieś koncerty, festiwale… Od kilku lat śpiewam zresztą na Szlaku Śląskiego Bluesa i na innych memoriałach.

Dużo tego!

Jakby co to zapraszam na swoją stronę, tam zamieszczam wszelakie potrzebne informacje.

Fajna promocja!

Dzięki!

Myślę, że niedługo znowu porozmawiamy… bo tyle się będzie działo…

Koniecznie!

W takim razie… dziękuję za wywiad i do zobaczenia!

Do zobaczenia!

 

Crazy People (Warszawa)

Joanna Morea – śpiew, flet, saksofony
Jarek Małys – klawisze
Andrzej Zielak – kontrabas
Grzegorz Grzyb – perkusja

w składzie rozbudowanym:
Dymitr Markiewicz – puzon
Paweł Tartanus – banjo, gitara
Robert Majewski – trąbka
Zbigniew Namysłowski – saksofony
Urszula Dudziak - śpiew

To formacja powstała z najwyższej klasy muzyków jazzowych. Nowy projekt Joanny Morea to w większości autorskie kompozycje napisane do tekstów Marka Gaszyńskiego oraz Joanny utrzymane w szlachetnym stylu muzyki swingowej jak również przepojone bluesową nutą oraz zgrabnie zaaranżowane jazzowe piosenki amerykańskie z początku stulecia. Język polski w piosenkach swingowych to nie lada wyzwanie, którego podejmuje się Joanna.
Crazy People to najnowsza płyta Joanny składająca się z 12 – stu kompozycji w stylistyce jazzowej. Na nadchodzącej debiutanckiej płycie oprócz wspaniałych muzyków występują również czołowi artyści sceny jazzowej – Robert Majewski – trąbka, Zbigniew Namysłowski – saksofon altowy, Urszula Dudziak – wokal.

zdjęcie - Hektor Werios  Photo and Directed by Hktor Werios

 

Photo and Directed by Hektor Werios

Na płycie znalazło się 13 utworów, w tym dwie wersje kompozycji "Crazy People" The Boswell Sisters z 1932 roku. Gościnnie na albumie wystąpili: Urszula Dudziak, Zbigniew Namysłowski, Robert Majewski a teksty do trzech piosenek napisał Marek Gaszyński. Joanna Morea tak opowiada o "Crazy People": "Album jest pewną układanką, mozaiką muzyczną, zbiorem przeżyć i sympatii muzycznych. W warstwie tekstowej i muzycznej zawarte są zarówno doznania z moich licznych podróży („Wakacje w Bangkoku”, „Tropikalny Raj”), jak też przeżycia czysto ludzkie („10 gorzkich łez”) i kobiece emocje ("Kobieta Casanovy”). Są też na tej płycie teksty, którymi zostałam obdarowana przez Marka Gaszyńskiego i Magdę Bargiełowską, a które są o mnie i takimi je wykorzystałam w moich piosenkach („Jazzowe nutki”, "Wolność osobista”, "Nie teraz”). Moje fascynacje muzyczne to jazz tradycyjny i swing. To wypadkowe mojej przygody muzycznej, którą rozpoczęłam kilka lat temu współpracując z takimi zespołami jak: Ragtime Jazz Band, Malmo Jazz Kings oraz z tak uznanymi postaciami tego gatunku jak: Mietek Mazur, Dymitr Markiewicz, Wojtek Kamiński czy też Dan Levinson. Dziś fascynuje mnie swing, jutro może sięgnę do innej stylistyki. Zarejestrowanie płyty to jak wykonanie fotografii, na której świat zastyga na wieki. To uchwycenie chwili muzycznej i pozostawienie jej dla potomnych na przykład moich dzieci. Taki był cel, bo przecież wszystko jest zmienne, a w obecnych czasach przemiany następują w zastraszającym tempie". Joanna Morea to absolwentka Królewskiego Konserwatorium w Brukseli na wydziale jazzu i muzyki rozrywkowej, klasy fletu oraz aranżacji i kompozycji. Koncertowała w Belgii (m.in Middleheim Jazz Festival in Antwerp, Belgium w Marie Schneider Orchestra, jeden z najbardziej liczących się festiwali w Belgii), Holandii, Niemczech, Anglii a obecnie, po wieloletniej przerwie, nie tylko macierzyńskiej, ponownie w Polsce. Aktualnie współpracuje z wieloma muzykami i formacjami muzycznymi m.in z Trio Wojtka Kamińskiego, Five O'Clock Orchestra, Happy Play Dixieland Band, Ragtime Duo, Markiem Shepherdem. Nagrała i wydała płytę "Śpiewniki Joanki", na którą składają się kompozycje przygotowane dla jej bliźniaków - Nel i Tymonka. Jest również autorką muzyki do płyty "Będę Mamą" - z muzyką relaksacyjną dla kobiet w ciąży. Aktualnie jest pedagogiem, poza tym koncertuje i nagrywa pierwszą autorską płytę z muzyką funkowo-jazzo

Mieczysław Szcześniak, Krzysztof Herdzin, Hektor Werios, Joanna Nordyńska, Adam Synyszyn.

Zdjęcia - Hektor Werios

25.08.2015, Premiera płyty "Songs From Yesterday” Mieczysław Szcześniak & Krzysztof Herdzin 16.10.2015 !!! Mieczysław Szcześniak i Krzysztof Herdzin wspólnie stworzyli wyjątkową płytę.  Muzycy zawiesili sobie poprzeczkę bardzo wysoko decydując się na utwory z repertuaru największych: Johna Lennona, Marvina Gaye’a czy Steviego Wondera. Na płycie znalazły się zarówno przeboje-sztandary, takie jak „Satisfaction”, „Yesterday” i „Tears In Heaven”, ale również piosenki dużo mniej oczywiste, których odkrywanie sprawia wielką przyjemność. Wykonania duetu Szcześniak-Herdzin często dalece odbiegają od oryginałów, ale za każdym razem do historii muzyki popularnej odnoszą się z wielkim szacunkiem. Płyta „Songs From Yesterday” to z jednej strony hołd złożony wykonawcom światowego formatu, z drugiej spotkanie dwóch znakomitych artystów, którym muzyka daje ogromną radość.

Zdjęcia - Hektor Werios     Photo and Directed by Hktor Werios

Album „Songs From Yesterday” uzyskał status Złotej Płyty! Wspólny projekt Mieczysława Szcześniaka i Krzysztofa Herdzina to jazzowy hołd oddany artystom takim jak John Lennon, Eric Clapton, David Bowie, czy Stevie Wonder. Ten pierwszy zaśpiewał doskonale jak zawsze, ten drugi jest autorem stylowych i bezpretensjonalnych aranżacji. Muzycy zawiesili sobie poprzeczkę bardzo wysoko, decydując się – zarówno na przeboje-sztandary („Satisfaction”, „Yesterday”, czy „Tears In Heaven”), jak i na piosenki dużo mniej oczywiste, których odkrywanie sprawia wielką przyjemność („Ribbon In The Sky”, „Alfie”, „My Cherie Amour”). Album miał premierę pod koniec 2015 roku i zebrał wiele przychylnych recenzji. Mieczysław Szcześniak i Krzysztof Herdzin stworzyli wspólnie wyjątkowy projekt z serii "Great American Songbook". Ten pierwszy zaśpiewał doskonale jak zawsze, ten drugi jest autorem stylowych i bezpretensjonalnych aranżacji. Muzycy zawiesili sobie poprzeczkę bardzo wysoko decydując się na utwory z repertuaru największych: Johna Lennona, Marvina Gaye'a czy Stevie Wondera. Wydawnictwo promują: "This Is Not America" w oryginale wykonane przez Davida Bowiego i Pata Metheny oraz "Lovely Day" Billa Withersa i "Tears In Heaven", jak również piosenki dużo mniej oczywiste, których odkrywanie sprawia wielką przyjemność. Na tym polega właśnie geniusz twórców tych numerów - one są ponadczasowe. Zawsze staram się wyciągnąć z kompozycji to, co jest ich istotą, przeżyć wyjątkowe chwile, w których spoglądamy na rzeczy z pozoru malutkie, spowszedniałe - Mieczysław Szcześniak Mieczysław Szcześniak nagrał siedem solowych płyt, na festiwalu w Sopocie zdobył nagrodę Bursztynowego Słowika, odebrał aż trzy Fryderyki. Fani pokochali jego talent, niepowtarzalną barwę głosu i niespotykany wśród polskich solistów feeling. Swoją twórczością reprezentuje to, co w muzyce najbardziej finezyjne i wyszukane. Zrealizowaliśmy ten projekt nie po to, żeby zrobić coś lepiej, ale żeby przefiltrować te legendarne dla nas piosenki przez naszą wrażliwość. Takim, a nie innym wyborem chcieliśmy uniwersalnie potraktować przeszłość. "Songs From Yesterday" to spojrzenie na to, co dla nas było i jest ważne, inspirujące. Sięgnęliśmy po numery, które są kamieniami milowymi muzyki, ale bardzo ważne były też historie, które opowiadają - Krzysztof Herdzin Krzysztof Herdzin z kolei jako jeden z nielicznych artystów z powodzeniem łączy działalność na polu muzyki klasycznej i jazzowej, filmowej oraz pop. Jest pianistą, aranżerem, dyrygentem. W różnych muzycznych rolach pojawił się aż na dwustu płytach, z czego szesnaście pokryło się złotem a trzy platyną. Jest autorem nagrodzonej Oscarem orkiestracji muzyki Jana A.P. Kaczmarka do filmu "Finding Neverland", a także laureatem Fryderyka w kategorii jazzowy kompozytor/aranżer roku. Wybitni muzycy i wielkie przeboje! Mieczysław Szcześniak i Krzysztof Herdzinze swoim zespołem zabiorą nas w podróż do piosenek, które zapisały się w amerykańskiej historii, ale są równie ważne dla współczesnej muzyki. Ten pierwszy zaśpiewał doskonale jak zawsze, a drugi jest autorem stylowych i bezpretensjonalnych aranżacji – o czym można się przekonać na ich płycie„Songs From Yesterday”. Artyści stworzyli wspólnie wyjątkowy projekt z serii Great American Songbook. Muzycy zawiesili sobie poprzeczkę bardzo wysoko, decydując się na utwory z repertuaru największych: Johna Lennona, Marvina Gaye’a, Stevie Wonderaczy Paula McCartney’a. W trakcie koncertu usłyszymy takie przeboje jak chociażby This Is Not America, w oryginale wykonany przez Davida Bowiego iPata Metheny, oraz Tears In Heaven Erica Claptona. Mieczysława Szcześniaka kojarzymy przede wszystkim z takim słowami jak pop, funk, soul, gospel. Na swoim koncie ma siedem solowych płyt i wiele nagród, w tym: Bursztynowy Słowik na Festiwalu w Sopocie i trzy Fryderyki. Fani pokochali jego talent, niepowtarzalną barwę głosu i niespotykany wśród polskich solistów feeling. Swoją twórczością reprezentuje to, co w muzyce najbardziej finezyjne i wyszukane. Z kolei Krzysztof Herdzin jako jeden z nielicznych artystów z powodzeniem łączy działalność na polu muzyki klasycznej i jazzowej, filmowej oraz pop. Jest pianistą, aranżerem, dyrygentem. Jest autorem nagrodzonej Oscarem orkiestracji muzyki Jana A.P. Kaczmarka do filmu „Marzyciel” a także laureatem Fryderyka w kategorii jazzowy kompozytor/aranżer roku.

Batalion d’Amour – kontrakt w Niemczech i światowa premiera nowego albumu! - Fotografia Hektor Werios



Batalion d’Amour, zespół utożsamiany ze sceną rocka gotyckiego, podpisał właśnie kontrakt z niemiecką wytwórnią płytową Echozone! Wytwórnia jest częścią koncernu medialnego Bob – Media GmbH, który posiada w swoim katalogu m.in. takich artystów, jak: The Mission, Ikon, Wayne Hussey, czy Minerve. Zespół umieścił tą informację na swoim oficjalnym profilu na Facebooku - https://www.facebook.com/BataliondAmour/. Batalion d’Amour, działający w ostatnich latach głównie na polskim gruncie, wkracza na arenę międzynarodową z nowym materiałem, który będzie dostępny w sprzedaży na świecie już wkrótce. Singiel promujący nową płytę wraz z towarzyszącym mu wideoklipem ukaże się już 23 września i będzie dostępny w sprzedaży w formie cyfrowej. Premiera nowego albumu „Fenix” planowana jest na listopad tego roku. W Polsce album będzie dystrybuowany przez firmę Sonic Records, która jest wyłącznym dystrybutorem Adele w Polsce. Jak zdradza wokalistka zespołu - Karolina Andrzejewska, nowy materiał powstał przy współpracy z wieloma uznanymi artystami. Na płycie pojawia się gościnnie John Porter, a także Tomasz Grochola, wokalista zespołu Agressiva 69, jak i wielu innych doświadczonych muzyków, co z pewnością jest niemałą niespodzianką dla fanów Batalion d’Amour.

Polski zespół z szansą na międzynarodowy sukces - dystrybucją ich płyty zajął się dystrybutor Adele na Polskę!

Batalion d’Amour, działający w ostatnich latach głównie na polskim gruncie, wkracza na arenę międzynarodową z nowym materiałem, który będzie dostępny w sprzedaży na świecie już wkrótce. Singiel promujący nową płytę wraz z towarzyszącym mu wideoklipem ukaże się już 23 września i będzie dostępny w sprzedaży w formie cyfrowej. Premiera nowego albumu planowana jest na listopad tego roku. W Polsce album będzie dystrybuowany przez firmę Sonic Records, która jest wyłącznym dystrybutorem Adele w Polsce. Jak zdradza wokalistka zespołu - Karolina Andrzejewska, nowy materiał powstał przy współpracy z wieloma uznanymi artystami, co z pewnością będzie niemałą niespodzianką dla fanów zespołu. Posłuchajcie próbki twórczości zespołu Batalion d’Amour:

Szymon Hamela :: piątek, 26, sierpień 2016 - Batalion d'Amour jak Red Storm - wyda ich niemieckie Echozone

Na swoje kolejne wydawnictwo Batalion d'Amour każe czekać już od 11 lat, ale skoro czasu upłynęło co niemiara, to i przy wyczekiwanej premierze nowego krążka zrobią takie bum, że jeszcze długo będzie się unosić po nim echo. Przedstawiciele gotyckiej sceny podpisali właśnie kontrakt z niemiecką wytwórnią Echozone. Nowy album grupy jesienią tego roku. Zdaje się, że niemiecka wytwórnia w ostatnim czasie wzięła pod lupę krajową scenę ciężkiego grania, bowiem już przed rokiem informowaliśmy, że jego nakładem ukaże się krążek Red Storm - nowej, międzynarodowej formacji Agnieszki Leśnej (ex Desdemona). Teraz do wydawniczej stajni Echozone dołącza kolejny band z Polski - Batalion d'Amour, a że to nie żadne plotki, lecz przypieczętowane fakty, to na temat wydawnictwa znamy już kilka szczegółów. Singiel promujący wydawnictwo światło dzienne ujrzy 23 września - jednocześnie do sieci trafi jego wideoklip. Będzie on także dostępny w sprzedaży w formie cyfrowej. Nie w formie cyfrowej, lecz namacalnej i nie singiel, lecz cały album Batalion d'Amour na sklepowe półki ma trafić w listopadzie. Zaznaczmy: na sklepowe półki całego świata. Na półki w Polsce za sprawą dystrybucji Sonic Records (co to? Wyłączny dystrybutor Adele nad Wisłą). - Nowy materiał powstał przy współpracy z wieloma uznanymi artystami, co z pewnością będzie niemałą niespodzianką dla fanów zespołu - mówi wokalistka Karolina Andrzejewska. - Szczegóły na razie owiane są tajemnicą - dodaje. Z biegiem czasu poznamy ich więcej. Najpóźniej za miesiąc, gdy ukaże się wideoklip do promującego wydawnictwo singla. Ostatni teledysk grupy opublikowano przed rokiem, lecz nie do utworu nowego, lecz promującego wydawnictwo sprzed 11 lat - "Niya". Batalion d'Amour powstał w 1989 roku. Pierwsze studyjne wydawnictwo grupy światło dzienne ujrzało 9 lat później, od tej pory przez kilka kolejnych lat następne krążki wypuszczali taśmowo: w 1998 roku debiutancki "Labirynt Zdarzeń", w 1999 roku "Dotyk Iluzji", w 2000 roku "55 Minutes of Love", a w 2001 roku "W Teatrze Snów". W tym samym roku mikrofon Batalion d'Amour przejęła obecna wokalistka Karolina Andrzejewska. Razem z nią Batalion d'Amour wypuścił w eter jeden materiał - wydane w 2005 roku "Niya".

Skoczów: sukces zespołu Batalion d’Amour. Kontrakt z wielką wytwórnią i nowy album

Batalion d’Amour, zespół ze Skoczowa utożsamiany ze sceną rocka gotyckiego, podpisał właśnie kontrakt z niemiecką wytwórnią płytową Echozone! Wytwórnia jest częścią koncernu medialnego Bob – Media GmbH, który posiada w swoim katalogu m.in. takich artystów, jak: The Mission, Ikon, Wayne Hussey, czy Minerve. Batalion d’Amour, działający w ostatnich latach głównie na polskim gruncie, wkracza na arenę międzynarodową z nowym materiałem, który będzie dostępny w sprzedaży na świecie już wkrótce. Singiel promujący nową płytę wraz z towarzyszącym mu wideoklipem ukaże się już 23 września i będzie dostępny w sprzedaży w formie cyfrowej. Premiera nowego albumu planowana jest na listopad tego roku. W Polsce album będzie dystrybuowany przez firmę Sonic Records, która jest wyłącznym dystrybutorem Adele w Polsce. Jak zdradza wokalistka zespołu - Karolina Andrzejewska, nowy materiał powstał przy współpracy z wieloma uznanymi artystami, co z pewnością będzie niemałą niespodzianką dla fanów zespołu. Szczegóły na razie owiane są tajemnicą. Batalion d’Amour (w skrócie BDA) to polski zespół rockowy założony w 1989 roku w Skoczowie. Obecny skład zespołu to: Karolina Andrzejewska (wokal, słowa), Piotr Grzesik (bas, wokal), Robert Kolud (gitary), Mariusz „Pajdo” Pająk (perkusja) oraz Mirosław Zając (klawisze). Od początku działalności grupa inspirowała się rockiem gotyckim i dark wave, co znalazło swoje odzwierciedlenie w muzyce zespołu i sprawiło, że BDA stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych zespołów gotyckich w Polsce. Niemniej jednak zespół nigdy nie trzymał się sztywno jednej stylistyki. W trakcie swojej muzycznej działalności Batalion d’Amour poszukiwał inspiracji w różnych stylach muzycznych, w tym w rock-metalu i rocku progresywnym, głównie ze względu na wpływ muzyków będących przez lata częścią zespołu. W 2001 roku Karolina Andrzejewska, absolwentka Szkoły Wokalno-Aktorskiej w Krakowie, 9-letnia uczennica Studium Baletowego w Krakowie, zwyciężczyni i laureatka wielu konkursów wokalnych, dołączyła do zespołu jako wokalistka oraz autorka tekstów i linii melodycznych. Od tego czasu muzyka BDA stała się połączeniem złożonych linii wokalnych i art rocka, przy zachowaniu elementów rocka gotyckiego i progresywnego. Kolejnym charakterystycznym elementem twórczości zespołu jest umieszczanie własnych opracowań utworów Depeche Mode na swoich albumach. 

HERETIQUE - Fotografia Hektor Werios

zdjęcia do teledysku - Hektor Werios  Photo and Directed by Hektor Werios

Ostatnimi czasy Via Nocturna rozwija swoje żagle, czego przykładem jest obecność zespołu Heretique w katalogu wytwórnini, którego najnowsze dzieło De Non Existentia Dei jest świadectwem piekielnie (nie)dobrego połączenia death i black metalu. Warto się nad nim pochylić, o czym macie okazję przeczytać w mojej recenzji. Tymczasem skontaktowałem się ze Strzygą, który opowiedział mi znacznie więcej o tzw. „zapleczu” najnowszego krążka, lecz nie tylko o nim…Witaj Strzyga! Na wstępie zapytam, jak się czujesz jako „stary wyga” polskiej sceny metalowej? Nie uszło z Ciebie powietrze i nie zraziłeś się do grania muzyki „diabelskiej” i zdecydowanie „mało komercyjnej”? Cześć! No z tym starym wygą to trochę przesadziłeś. Ja bym powiedział raczej… „Młody Wilk”(śmiech). Może zwiódł Cię mój spuchnięty od bimbru ryj i siwe włosy – zapewniam Cię, że to tylko złudzenie. Ale prawda jest taka, że nie zamierzam rezygnować z tego, co jako jedna z nielicznych rzeczy przynosi mi satysfakcję (w moim zapchlonym żywocie). Może to i banalne i mało skromne, ale mam takie wrażenie, że bycie częścią kolektywu jakim jest band; dzielenie z nimi dech na scenie to jedyna rzecz, która sprawia, że czuję się spełniony. Nowy rok rozpocząłeś z Heretique w iście mistrzowskim stylu. Nowy album De non existentia Dei posiada niepokojący feeling, mocne kompozycje w postaci ciężkiego black/death metalowego łomotu. Jak z dzisiejszej perspektywy oceniasz swe najnowsze dzieło? Nie wiem co mam rozumieć przez pojęcie „niepokojący feeling”; na razie nikt nie popuścił ekskrementów podczas słuchania, przynajmniej nic nam o tym nie wiadomo (śmiech). A tak na poważnie – ciężko mi to oceniać. Jak wałkujesz ciągle ten sam materiał, to po którymś tam razie staje się on dla Ciebie bezpłciowy. Przynajmniej ja tak mam. Poza tym są osoby, które stricte się zajmują ocenieniem i chyba im tą kwestię pozostawię. Pierwsze informacje o nagraniu ścieżek na nowy krążek pochodziły z kwietnia zeszłego roku. Czemu tak długo zwlekaliście z rejestracją całego materiału? Nie chcieliśmy sobie narzucać jakichkolwiek ram czasowych, żeby nie robić nic na siłę; i ten fakt można przedstawić jako główny powód. Kolejny to nasze prace, które niejednokrotnie kolidują z czasem przeznaczonym na muzykowanie. O tym, kto się opierdalał przy nabijaniu tracków przez grzeczność nie wspomnę (śmiech). Poza tym dość sporo czasu pochłonął nam mastering – przez co brzmienie na De Non… jest naprawdę dopieszczone i fakt ten nie ulega wątpliwości. Jak ktoś się będzie chciał przyjebać to na pewno nie do brzmienia. Postawiliście na produkcję w różnych studiach nagraniowych. Bębny były rejestrowane w No Fear pod czujnym uchem Krzysztofa Leona Lenarda, wokale w Czyściec Studio Nihila, a gitary u Piotra Nowaka w Młyn Studio. Opowiedz o zdarzeniach związanych z pracą z tymi realizatorami? W ”No Fear” i „Czyśćcu” nabiliśmy jedynie tracki (perkusja i wokale). Cała reszta była rzeźbiona u Piotrka w „Młynie” i zajęła praktycznie 6/8 całkowitego czasu poświęconego na rejestrację naszych utworów. Stało się tak, ze względu na brak sprzętu do nagrywania bębnów i wokali. „No Fear” znamy już dobrze z poprzednich realizacji więc nie zastanawiając się długo wybraliśmy Leona do nabicia bębnów. Jeśli chodzi zaś o kwestię wokali to nagrałem je podczas dwóch enigmatycznych sesji u Nihila w „Czyśćcu”. Ot cała historia. [Heretique 2016 cd] Obróbka dźwięku została wykonana przez Piotrka w Młynie. Czy jego osoba wpłynęła na to jak brzmi dziś Non existentia Dei? Oczywiście że tak! Piotrek Nowak nie tylko zajął się masteringiem, ale stał się przede wszystkim producentem De Non… Gitarzyści przy nabijaniu ścieżek dostali potężny wpierdol; tam nie było miętkiej gry; Piotrek przejechał nimi po podłodze i wykręcił ich jak szmaty. Często też służył radą, niejednokrotnie proponując zmiany w aranżu którejś z gitar (czasami były to zaledwie małe smaczki – ale za to jak dodały kunsztu riffom). Tak naprawdę to On jest „szarą eminencją” tej płyty. Peter (Gitara) przesiadywał tam długie miesiące łamiąc palce na solówkach, a jego wątroba nabrzmiała do wielkości arbuza (śmiech). Na najnowszym krążku słychać, że klasyczny wymiar death metalowego wyziewu był dla Was główną inspiracją, ale chciałbym zapytać o From the Black Soil, który osadzony jest już w black metalu. Skąd pomysł na taki nagły zwrot akcji? Numer ten lirycznie odbiega tematyką od pozostałych, to też celowo „zakotwiczyliśmy” w nim nuty Black Metalu. Chcieliśmy, żeby od początku do końca odbiorca miał świadomość, że jest on o czymś innym, nawet jeśli nie ma przed oczami tekstu. I jak widać pomysł ten się sprawdził. W odróżnieniu od pozostałych utworów From The Black Soil jest związany z tematyką Śląska; opowiada o jego wzlotach i upadkach; o bratobójczych bitwach; jest pieśnią, którą napisałem pod wpływem szargających mną potężnych emocji; jest to też wyraz szacunku dla moich przodków. Myślę, że forma Black Metalu akurat najlepiej ukształtowała strukturę tego utworu. Zawsze klęczę jak gramy ten numer na żywo. Jak w ogóle przychodzą inspiracje do tworzenia w Heretique? Siedzicie z instrumentami po ciemku w garażu, czy sali prób? Organizujecie jam session i nagrywacie swoje improwizacje? Bywa i tak. Czasem ktoś przyniesie pomysł, który potem jest wspólnie obrabiany, łączony z innym, mielony, łamany. Zdarza się się też tak, że Strzyga przyniesie gotowy numer i go tam pitoli kalecznie chłopakom (bo grać nie umie); oni stwierdzają, że jest chujowy i mam wypierdalać, a suma sumarum i tak go potem gramy (śmiech) – patrz utwór Dimension. Tak, że – taka sytuacja. Nakręciliście świetny klip do utworu Dimension. Czemu akurat on został wybrany? Poprzednie dwa klipy nakręciliśmy do szybkich, dynamicznych utworów. Tym razem chcieliśmy stonować nastrój, przyciemnić światło, zwolnić tempo. Dodatkowym bodźcem, który ułatwił nam wybór był pomysł Hektora (reżysera), który zaproponował nagrywanie z elementami slow – motion. Obraz zrealizowaliście z ogromnym rozmachem. Wszystko wyszło bardzo profesjonalnie. Aktorzy, który odegrali swe role spisali się znakomicie. Kto odpowiada za zrealizowanie tego projektu? Realizacją video do utworu Dimension zajął się Hektor Werios, któremu z tego miejsca pragnę serdecznie podziękować, za to, że odwalił kawał świetnej roboty. Chłop naprawdę ma „łeb na karku”, bezlik pomysłów i zajebiste podejście do tego, co robi. Generalnie bardzo fajna przygoda. Co prawda nad ranem – pod koniec zdjęć wszyscy chodzili jak zombie, ale i tak bardzo miło wspominam tamten wypad; a kondycję podrasowaliśmy czterdziestoprocentowym sokiem, dzięki czemu aktorzy i statyści dzielnie znosili niską temperaturę i dali z siebie wszystko – wielki ukłon dla Nich! Poza ciekawą scenerią umila oko pewna naga niewiasta. Jakie musiała spełniać kryteria, by zakwalifikować się do ścisłego finału i wreszcie wystąpić w teledysku? (śmiech) Tą kwestią zajął się Hektor. Generalnie wyglądało to w ten sposób, że koleżanka odezwała się na naszego facebooka, po czym przekierowaliśmy ją do Hektora po dokładne informacje i wskazówki. Tak naprawdę do końca nie wiedzieliśmy kto jaką kwestię będzie odgrywać, dlatego nie ustalaliśmy żadnych kryteriów i nie bawiliśmy się w żadne castingi. Zaskoczył nas fakt, że w ogóle był jakikolwiek odzew na nasze ogłoszenie (ku naszej uciesze ofkors). [Heretique clip 2] Gdzie chcielibyście zajść, co osiągnąć z Heretique? Kurczę, muszę przyznać, że jest to dobre pytanie… obecnie ścieramy się z naszą szarą rzeczywistością, więc nasze cele skupiają się przede wszystkim na niedalekiej przyszłości. Na chwilę obecną chcemy dobrze wypromować nasz nowy materiał, a najlepiej promuje się materiał grając sztuki. De non existentia Dei to w wolnym tłumaczeniu nieistnienie Boga. Bóg jako postać fikcyjna już z zasady nie może istnieć – Wy jednak poczuliście potrzebę podkreślenia tej teorii. Do kogo kierujecie te słowa? Słowa te kierujemy do każdego. Skoro „słowo boże” jest kierowane do wszystkich to i „słowo świeckie” też może. Słowa te skierowane są i do ludzi „naszego pokroju” – po to aby nie poczuli się osamotnieni w swoich tezach i poglądach; jak i dla tzw. „wiernych” – min po to, żeby zatrzymali się na chwilę w swoim ślepym (świętym) galopie, odłożyli krucyfiks, odłożyli różaniec, modlitewnik i choć przez moment zastanowili się nad formułami, które tak codziennie klepią z pamięci(nad ich sensem); żeby choć przez chwil kilka zaczęli je analizować; żeby czasem poczytali też inne książki… ale z drugiej strony nikogo na siłę nie zamierzamy przekonywać. Tytuł Waszej nowej płyty De non existentia Dei łudząco przypomina dzieło filozofa Kazimierza Łuszczyńskiego, który w XVII wieku stworzył koncepcję społeczeństwa bezklasowego. Opowiedz o tej postaci, czemu stała się ona aż tak ważna dla Twojego zespołu, że postanowiłeś poświęcić jej najnowszy album? Płyta De non … nie tyle łudząco przypomina, co w rzeczy samej jest hołdem złożonym Kazimierzowi Łyszczyńskiemu – pierwszemu polskiemu Herytykowi. Pomimo faktu, że XVII wieczna Polska nosiła miano państwa wolnego od stosów, został on publicznie osądzony, skazany na śmierć i w końcu stracony – za to, że był ateistą. Spod jego pióra wyszedł właśnie traktat De non existentia Dei, który niestety (w oryginale i jako jedyny egzemplarz) został zniszczony przez kościół (to tak w wielkim skrócie). Powiem więcej: tekst naszego sztandarowego numeru, o tym samym tytule to ( przełożony na język angielski) fragment tegoż właśnie traktatu, który uchował się w Bibliotece Kórnickiej. Ogólnie jest to bardzo ciekawa historia, która ukazuje hipokryzję kościoła i dla tego chcieliśmy ją ukazać światu. Ten filozof popełnił pierwszy polski traktat filozoficzny, prezentujący rzeczywistość z perspektywy dialogu wierzącego z ateistą. Według niego koronnym argumentem na rzecz ludzkiego pochodzenia religii była obecność wielu sekt i grup religijnych. Został on skazany na wyrok śmierci za ateizm. Dziś pomimo, iż mamy XXI wiek osoby wyrażające poglądy antyreligijne są piętnowane. Czy wyobrażasz sobie, że singiel Heretique mógłby być puszczony w oficjalnym radiu? Nie tworzymy muzyki z tą myślą, żeby leciała ona w komercyjnych rozgłośniach. Z resztą pokaż mi , która komercyjna stacja puszcza w biały dzień takie kawałki – w tej kwestii jesteśmy realistami. Myślę, że dla ludzi „tego dziwnego pokroju” Metal jest bardzo nieczytelny i nie mają oni zielonego pojęcia, jaki przekaz mamy na celu. Dla nich po prostu jesteśmy „szatanistami” z długimi kudłami, którzy będą się za swoje grzechy smażyć w piekle. Ja z tego błędnego myślenia nie zamierzam nikogo wyprowadzać; bo czy będę drzeć ryja o wojnie, czy będę drzeć ryja o szatanie, czy o jego nie istnieniu – to im to różnicy nie zrobi. Tak czy siak, jak będą chcieli to mnie oplują. Kawałki z nowego krążka posiadają ogromny potencjał koncertowy. Poza death i black metalem słyszę u Was dużo groove i taki styl znakomicie sprawdza się na koncertach. Czy macie w planach szerzenie herezji na żywca? Oczywiście!!! Moim zdaniem cała siła kapeli tkwi w napierdalaniu na lajfie. Wtedy tak naprawdę widać jaki zespół ma potencjał; bo – nie oszukujmy się – w dobie dzisiejszej techniki materiał studyjny to sobie może każdy nagrać i dopieścić. [Heretique live] Poza działalnością muzyczną związany jesteś z festiwalem Niech Cisza Milczy. W tym roku szykuje się już piąta edycja festu. Jakich zespołów możemy się spodziewać w tym roku? Fakt. W sumie główne skrzypce gra Bocian (Spatial) i to on o wszystkim decyduje – jak Prezes (śmiech); ja pełnię jedną z pobocznych funkcji. Dlatego też nie będę wyskakiwać prze szereg i tylko co mogę: to polecić śledzenie „festiwalowego facebooka”, gdzie sukcesywnie jest aktualizowany line-up. Dzięki za wywiad. Na koniec proszę o kilka słów dla czytelników Kvlt Magazine. Również dziękuję za chęć przeprowadzenia konwersacji z tak mało interesującą osobą jak ja…Pozdrawiam wszystkich i zapraszam na koncerty Heretique!

 

Hektor Werios - operator filmowy, fotografia, animacja, rysynek.
Praca przy filmach, Jerzy Hoffman, Stanislaw Krynski, Piotr Trzaskalski, Magdalena Piekorz itd...
Tworzenie dokumentu serii Zaginione Skarby dla TVP Kultura. (rezyseria, animacja, rysunek) 
Tworzenie teledyskow muzycznych, Lacrimosa (zaspol muzyczny) Drapala, Blue Cafe, Ich Troje. Krolowa Sniegu (Magdalena Piekorz) itd..
Tworzenie reklam TV i Bilboardow dla BMW, Vespucii - Emiraty Arabskie, Rassasi - Indie, Yoko - Japonia, Chiny.
W Ameryce poludniowej (Wenezuela, Brazylia, Belize Chile, itd...tworzenie dokumentow dla Amacuro Delta Orinoco Delta Orinoco indianie Warao. Amazonka indianie itd.. Od czasu powrotu do Polski Praca i tworzenie trailerow do oper, teatrow. 
Tworzenie wizualizacji oraz swiatla do Opery ,,Samson i Dalila" w Teatr Wielki w Lodzi rezyseria Marek Weiss.
Tworzenie swiatla w Teatr Wybrzerze spektakl ,,Niezwyciezony" Jaroslaw Tumidajski,
Wizualizacje do opery ,,Orfeusz i Eurydyka" w rezyserii Magdaleny Piekorz
Zdjecia do filmu ,,Orfeusz i Eurydyka" (TVP Kultura)  
Stworzenie całej wizualizacji (rysunek, greenbox, animacja) do Krolowej Sniegu w rezyserii Magdaleny Piekorz
Tworzenie animacji, zdjec do opera OK 

Filmowa PIOSENKA GERDY - premiera teledysku do "Królowej Śniegu"!

5maj [Filmowa PIOSENKA GERDY - premiera teledysku do "Królowej Śniegu"!]

„Królowa Śniegu” ma swój teledysk - poczujecie magię Teatru!

Singiel powstał z materiałów filmowych do spektaklu w reżyserii Magdaleny Piekorz.

Premiera „PIOSENKI GERDY” na teatralnym Facebooku, a już teraz rozmowa z Magdaleną Piekorz o kulisach tworzenia wideoklipu:

Jak powstał materiał filmowy i muzyczny do clipu?

- Możliwość stworzenia teledysku wynikała bezpośrednio z tego jak powstawał nasz spektakl. Jak być może widzowie pamiętają, podczas tworzenia przedstawienia zdecydowaliśmy wspólnie z Hektorem Weriosem, który był odpowiedzialny za wizualizacje i warstwę plastyczną widowiska, że zrealizujemy część scen za pomocą greenboxu, czyli połączymy technikę filmową z techniką teatralną. Dzięki temu, podczas nagrań powstało dosyć dużo materiałów stricte filmowych, takich, które łączą technikę filmową z techniką animacji komputerowych. Mogliśmy je teraz wykorzystać.

„Królowa Śniegu” w dużym stopniu jest widowiskiem muzycznym. Teledysk promuje całość przedstawienia, czy tylko jedną z piosenek?

- Przypomnę, że muzykę do całego przedstawienia skomponował Adrian Konarski, także do piosenek, do których napisałam teksty. Teledysk promuje „Piosenkę Gerdy”, którą śpiewa Hanna Zbyryt, grająca w spektaklu tę właśnie postać. Realizując nasze przedstawienie postanowiliśmy, że w tej części, w której aktorzy śpiewają, uruchomimy dodatkową warstwę wizualną. Dlatego na scenie pojawił się ekran, a na nim animowane klipy wyświetlane

w trakcie piosenek. Tak było w spektaklu. Teraz, dysponując tymi materiałami, połączyliśmy wizualizacje z różnych fragmentów przedstawienia w jeden clip -  żeby pokazać widzom, jaki klimat miało nasze przedstawienie i jaka to była opowieść.

Których bohaterów zobaczymy?

Przede wszystkim Gerdę czyli Hannę Zb

Do góry